środa, 16 lutego 2011

Odzyskiwanie wzroku nie jest czymś przyjemnym...

Ewangelia, którą daje nam Kościół prowokuje mnie do tych kilku nieuczesanych myśli. Pamiętamy zapewne tą scenę sprzed kilku miesięcy, kiedy chilijscy górnicy po kilku miesiącach pobytu pod ziemią w zasypanej kopalni, wyszli na powierzchnię. Stacje telewizyjne na całym świecie transmitowały pełną delikatności i profesjonalizmu akcję ratunkową. Każdy z tych szczęśliwców wychodził z kopalni z mocno przyciemnianymi okularami, nie dlatego, żeby zakryć wzruszenie, ale po to, żeby promienie słońca nie zadały bólu oku, które nie widziało go kilka miesięcy. Skoro im słońce zadawało ból, to co dopiero musiało się dziać z bohaterem dzisiejszej Ewangelii – niewidomym od urodzenia. Odzyskiwanie wzroku nie było dla niego czymś przyjemnym. Jezus posunął się względem niego do ogromnej, po ludzku patrząc, obrzydliwości. Pomazał mu śliną oczy. My nie lubimy czyjejś śliny. Powoduje ona często odruch wymiotny. A Jezus napaćkał tej śliny na oczy tego człowieka. Ta sama scena, opisana w innej Ewangelii ukaże jeszcze coś mocniejszego. Nie tylko, że śliną pomazał oczy, ale śliną zmieszaną z błotem. I to już chyba jest delikatna przesada ze strony Pana… Ale przecież czasami tak się dzieje z nami, kiedy odzyskujemy utracony, duchowy wzrok naszej duszy. Będzie to bolało. Prawda o własnym grzechu, słabościach, bezradności, życiowe frustracje. Czasami aż chce się wymiotować. I na początku tego odzyskiwania wzroku patrzy człowiek na innych jak ten niewidomy. Widział ludzi jako drzewa, jak obojętne przedmioty. Nic nie mówią, nie podejdą, nie pocieszą. Jestem sam… Ale Jezus nie zostawia go z tym wszystkim, ale dotyka i uzdrawia w pełni. Był to długi proces. I słusznie ktoś przyrównał chrześcijaństwo do kroplówki. Nie wszystko dokonuje się od razu, to nie hipermarket, czasami trzeba dać czas Jezusowi. Oko jest takie małe, ale w swojej budowie bardzo skomplikowane. Jak nasze życie…

poniedziałek, 14 lutego 2011

Ściana

A uczniowie zapomnieli wziąć chlebów i tylko jeden mieli z sobą w łodzi. Wtedy im przykazał: "Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda!". Oni zaczęli rozprawiać między sobą o tym, że nie mają chleba. Jezus zauważył to i rzekł im: "Czemu rozprawiacie o tym, że nie macie chleba? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiały macie umysł? Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, a nie słyszycie? Nie pamiętacie, ile zebraliście koszów pełnych ułomków, kiedy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy?" Odpowiedzieli Mu: "Dwanaście". "A kiedy połamałem siedem chlebów dla czterech tysięcy, ile zebraliście koszów pełnych ułomków?" Odpowiedzieli: "Siedem". I rzekł im: "Jeszcze nie rozumiecie?

Kiedy zastanawiałem się nad dzisiejszą Ewangelię na myśl mi przyszła pewna legenda, którą kiedyś, gdzieś usłyszałem. Król zaprosił do swojego zamku wszystkich swoich wybitnych mędrców. Narysował na ścianie pędzlem linię i powiedział, że daje ¼ swojego majątku temu, kto sprawi, że bez dotykania tejże linii, stanie się ona krótsza. Zmieszani mędrcy długo zastanawiali się jak to zrobić. W pewnym momencie jeden z nich wziął pędzel narysował nad linią króla swoją linię, grubszą, dłuższą. I w ten sposób linia króla stała się krótsza. PomysłoweJ. Mędrzec ten stał się najbogatszym człowiekiem na dworze króla.
Jak to się ma z Ewangelią? Jezus przestrzega apostołów by strzegli się kwasu faryzeuszów i Heroda. Dlaczego kwasu tych akurat ludzi? Faryzeusze mieli bardzo poukładany świat swojej wiary w Boga. Tak bardzo poukładany, że zabrakło miejsca dla Najwyższego. W ich poukładanej, naszpikowanej prawem religijności zabrakło miejsca na Osobę Chrystusa. Rozminęli się z prawdziwym Bogiem, który przechodził w ich życiu, a który narysował inną linię, o wiele grubszą, dłuższą i ciekawszą na ścianie ich życia… Podobnie było z Herodem. Ktoś, kto mocno ufał swojej pozycji społecznej, wpływom i grubości portfela, także nie dostrzegł, że jest INNY i WAŻNIEJSZY.
„Czemu rozprawiacie między sobą, że nie macie chleba?”. „Dlaczego patrzysz i ufasz tylko sobie? Dlaczego nie dostrzegasz linii, którą piszę na ścianie twojego życia? Dlaczego nie dostrzegasz tych wielkich rzeczy, które Ja czynię w twoim życiu?”
Chryste, najlepszy Okulisto świata, daj nam dostrzegać Ciebie na pomazanej ścianie naszego życia…
 

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Rekolekcje

Dawno już tu nie byłem i nic nie pisałem. Nie czyniłem tego z lenistwa, ale z konieczności. Kiedy nasz przełożony misji i rekolekcji – o. Andrzej zaproponował mi prowadzenie rekolekcji w Starym Polu (niedaleko Malborka), uświadomiłem sobie, że sprawa nie jest banalna. Nie chodzi przecież, żeby coś powiedzieć do ludzi, ale żeby to „coś” prowadziło do wiary i doświadczenia Boga. Trzy tygodnie chodziłem z „Bożym niepokojem” w sobie: „Co mam mówić, jak głosić?”. Każdy wolny czas, wieczór, czasami noc, a nawet przerwę między lekcjami w szkole przeznaczałem na przygotowanie konferencji, idąc za słowami: „Działaj, jakby wszystko zależało od ciebie, ale ufaj tak, jakby wszystko zależało od Boga.” Kiedy wyjeżdżałem z Elbląga, miałem wewnętrzne przekonanie, że zrobiłem wszystko, co było w mojej ludzkiej mocy, teraz reszta w rękach Pana. Wiele osób bombardowało Niebo swoimi modlitwami w tej sprawie, więc jestem im ogromnie wdzięczny, bo to się czuło. Ludzie, którzy przychodzili na te rekolekcje, to prawdziwi herosi wiary. Mróz kilkunastostopniowy na zewnątrz, kilkustopniowy wewnątrz kościoła. Podziwiałem ich miłość do Boga. Tyle ich to kosztowało, żeby przyjść, modlić się, słuchać Słowa. Pan Bóg wynagrodził mój trud… Kiedy wracałem do Elbląga, dziękowałem Bogu, że jestem redemptorystą, że mogłem robić to, do czego zaprosił kiedyś Chrystus naszego założyciela – Św. Alfonsa, głosić Ewangelię ubogim. Ogromne szczęście, radość, której doświadczałem każdego wieczoru, po każdym dniu rekolekcji. Nawet jeżeli drętwiały ręce i nogi z zimna, to serce było gorące. Wiem, że to nie ja do końca, bo to Jezus czynił. On mnie powołał i On się mną posługiwał, czyniąc wielkie rzeczy. Dzięki Ci Panie za Twe hojne dary.

środa, 3 listopada 2010

Budowa i walka

A szły z Nim wielkie tłumy. On odwrócił się i rzekł do nich: "Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: "Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć". Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem.

Jestem przekonany, że tłum, który szedł za Jezusem w dzisiejszej Ewangelii, składał się w większości z mężczyzn. Dlaczego? Po pierwsze, Jezus mówiąc o „nienawiści ojca, matki, żony,…”, nic nie mówi o mężach. Po drugie, używa porównań wprost zaczerpniętych ze świata mężczyzn. Budowanie wieży, prowadzenie działań wojennych - to świat facetów, a nie kobiet. Zastanawiające, jaki ma w tym cel? Ktoś może powiedzieć – taka była kultura. Kobiety w czasach Chrystusa miały ograniczone prawa. W synagogach głos zabierali tylko mężczyźni, dom musiał utrzymać ojciec rodziny. Ale czy tylko o to chodziło? Chyba Chrystus już wtedy wiedział, że Kościół, który zakłada stanie się kiedyś „instytucją” żeńsko-katolicką, gdzie „urzędnikami” będą mężczyźni. Wiedział, że kobiety będą obecne w Kościele, w Jego grupach, stowarzyszeniach, instytutach życia konsekrowanego, a mężczyzn będzie zdecydowanie mniej. Chrystus wiedział, że one bardziej niż mężczyźni gotowe są do wyrzeczeń i poświęceń dla Królestwa Bożego. Dźwiganie krzyża przyjdzie im z większą łatwością niż mężczyznom. I nie trzeba Mu będzie ich specjalnie do tego namawiać. Pokazała to chociażby Golgota: same kobiety i tylko jeden Jan. Jezus znał się na pragnieniach, które kryje kobieca i męska dusza. Wiedział, na jakich strunach zagrać, by poruszyć do miłości…

wtorek, 2 listopada 2010

PAMIĘTAJ


Pamiętaj!
Dzisiaj otaczamy modlitwą tych, którzy odeszli i potrzebują naszej modlitwy. W taki dzień myśl w pierwszym momencie biegnie ku osobom, które przeszły przez bramę wieczności w ostatnim czasie. Niespełna miesiąc temu byłem na pogrzebie bardzo drogiej mi osoby. Był nią emerytowany kapłan z mojej rodzinnej parafii, Ks. Tadeusz, który przeżył 80 lat, kapłanem był przez 55 lat. Bardzo wiele mu zawdzięczam, bo tak się złożyło, że przyszedł do mojej parafii w momencie, kiedy rozpoczynała się moja droga życia zakonnego i kapłańskiego. Nigdy nie zapomnę słów, które zawsze mi powtarzał, kiedy przyjeżdżałem do Tarnobrzega: „Piotrze PAMIĘTAJ, nigdy nie mogłem sobie wymarzyć piękniejszego przygody życia niż kapłaństwo. Cieszę się każdą odprawioną Eucharystią, każdym rozgrzeszeniem, które udzielam, każdym dniem, który daje mi Bóg.” Bardzo lubił żarty i umiał się śmiać z siebie. Kiedy widziałem się z nim na wakacjach, po raz ostatni, zapraszałem go, oczywiście w żartach nad morze, do Elbląga. Powiedział mi wtedy z ogromnym humorem: „Oj Piotrze, jestem już za stary na opalanie, ale ja cię zapraszam na mój pogrzeb. I nie wyobrażam sobie, żeby cię na nim nie było.” Żył nadzieją zmartwychwstania. Tak mocno zaufał Chrystusowi, że jestem pewny, że dziś cieszy się Niebem i opala się razem ze Św. Piotrem. Bóg stawia na naszej drodze życia ludzi świętych, którzy już tu na ziemi żyją jakby widzieli Niebo…

piątek, 29 października 2010

Uczta


Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. A oto zjawił się przed Nim pewien człowiek chory na wodną puchlinę. Wtedy Jezus zapytał uczonych w Prawie i faryzeuszów: "Czy wolno w szabat uzdrawiać, czy też nie?" Lecz oni milczeli. On zaś dotknął go, uzdrowił i odprawił. A do nich rzekł: "Któż z was, jeśli jego syn albo wół wpadnie do studni, nie wyciągnie go zaraz, nawet w dzień szabatu?" I nie mogli mu na to odpowiedzieć.


 Nie mógł być bardziej uprzywilejowany człowiek z dzisiejszej Ewangelii. I nie mam wcale na myśli tego, którego Jezus uzdrowił z wodnej puchliny, ale faryzeusza, do którego Mesjasz przyszedł w gościnę. W tym faryzeuszu było dużo dobra i pięknych pragnień. Był Szabat, najświętszy dzień dla Żydów, a on zaprosił na ucztę Jezusa. Zapewne widział w Nim nie tylko „ubogiego Cieślę”, ale Kogoś więcej…. Jezus przyjął jego zaproszenie i ucztował z nim. Dla Żydów jeść z kimś posiłek oznacza wejść w szczególny związek przyjaźni. Na tej przyjaźni zależało faryzeuszowi. Ale czegoś zabrakło… Trzeba było tylko postawić kropkę nad i…, ale nie potrafił tego uczynić. Dlaczego? Czyżby bał się swojej pozycji (przywódca faryzeuszów)? Lękał się utraty swojego dobrego imienia? A może nie rozpoznał, że Bóg też jest obecny w tych ubogich, którzy czekają tylko na jedno, by ich zauważyć, że są ludźmi, by dostrzec w nich oblicze człowieka? Oto chyba dziś najtrudniej. Można „pięknie” przeżyć „Szabat” i jednocześnie nie zauważać, że obok mnie jest człowiek…

piątek, 22 października 2010

Więcej Przyjaźni - mniej teorii

Mówił także do tłumów: "Gdy ujrzycie chmurę podnoszącą się na zachodzie, zaraz mówicie: "Deszcze idzie". I tak bywa. A gdy wiatr wieje z południa, powiadacie: "Będzie upał". I bywa. Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie? I dlaczego sami z siebie nie rozróżniacie tego, co jest słuszne? Gdy idziesz do urzędu ze swym przeciwnikiem, staraj się w drodze dojść z nim do zgody, by cię nie pociągnął do sędziego; a sędzia przekazałby cię dozorcy, dozorca zaś wtrąciłby cię do więzienia. Powiadam ci, nie wyjdziesz stamtąd, póki nie oddasz ostatniego pieniążka". 

Żyjemy w świecie teorii, poglądów i dysput. Tego dzisiaj pełno. Z jednej strony dobrze, że tak jest, ale w wierze to za mało… Można Chrystusa zamknąć w opinii, refleksji i teologicznej teorii, ale wtedy tak łatwo się z Nim rozminąć, a nawet w ogóle Go nigdy nie spotkać. Taki był tłum z dzisiejszej Ewangelii: wszystko umiał wytłumaczyć, udowodnić, na wszystko gotowa odpowiedź - mistrzowie teoretyzowania. Pewnie, dlatego Chrystus tak mocne słowa skierował do nich (nas).
Czy nie uczyniliśmy chrześcijaństwa za bardzo czymś-do-zrobienia i czymś-do-przemyślenia? Wiara nie jest najpierw sprawą głowy (albo rozumu), lecz serca. Żeby żyła, musi stać się Przyjaźnią. Nie ma innej drogi. W Przyjaźni nawet największy tłum nie stanowi przeszkody, by się rozpoznać…