Żyjemy w świecie teorii, poglądów i dysput. Tego dzisiaj pełno. Z jednej strony dobrze, że tak jest, ale w wierze to za mało… Można Chrystusa zamknąć w opinii, refleksji i teologicznej teorii, ale wtedy tak łatwo się z Nim rozminąć, a nawet w ogóle Go nigdy nie spotkać. Taki był tłum z dzisiejszej Ewangelii: wszystko umiał wytłumaczyć, udowodnić, na wszystko gotowa odpowiedź - mistrzowie teoretyzowania. Pewnie, dlatego Chrystus tak mocne słowa skierował do nich (nas).
Czy nie uczyniliśmy chrześcijaństwa za bardzo czymś-do-zrobienia i czymś-do-przemyślenia? Wiara nie jest najpierw sprawą głowy (albo rozumu), lecz serca. Żeby żyła, musi stać się Przyjaźnią. Nie ma innej drogi. W Przyjaźni nawet największy tłum nie stanowi przeszkody, by się rozpoznać…
Rzeczywiście - potrzebujemy teologów, filozofów, swego rodzaju teoretyków wiary - ale bez tego poruszenia serca o którym Ojciec pisze chrześcijaństwo byłoby... no właśnie czym? Zjawiskiem społecznym? Systemem moralnym? A jednak Jezus jest Kimś żywym - Panem i Przyjacielem.
OdpowiedzUsuńSzczęść Boże Ojcze!
Zgadzam się Ojcze:) Czasami nie ma sensu tłumaczyć, udowadniać, przekonywać... Czasami trzeba dać się ponieść poruszeniom serca i wyjść z tłumu. Czasami nie trzeba tłumaczyć jak kocha Bóg, ale po prostu kogoś przytulić i powiedzieć, że On zrobiłby to 1000 razy lepiej... (sam Ojcze mówiłeś o tym świadectwie z Woodstocku).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę uśmiechu!:)
P.S. a może dlatego kojarzy nam się chrześcijaństwo z czymś-do-zrobienia, gdyż "poruszenie serca" ma być również "poruszeniem dłoni"...?
Dobre. Pozdrawiam z Tuchowa!
OdpowiedzUsuń